Pozdrawiam z emigracji – czyli idę podbić Niemcy
W Reichu rezyduję już prawie miesiąc. Powolutku idę do przodu z finansami i aklimatyzacją. Jak na początku miałem ogromne trudności z przełamaniem się do mówienia po niemiecku, teraz przychodzi mi to z łatwością. Osobiście, czuję się jak jakiś poliglota XDD Serio, w pracy mam wrażenie że naprawdę świetnie operuję angielskim (choć niemieckim tak na 3+), znam jeszcze do tego polski, więc zaplecze językowe mam całkiem niezłe.
W pracy mamy tygiel narodowościowy. Jest paru Turków, jest też paru chłopaków z Syrii, znam jedną dziewczynę z Bułgarii, jeden kierownik jest chyba z Algierii, jest też 2 czarnoskórych „Greeterów”, na listach widziałem rosyjsko-brzmiące nazwiska oraz jeden kucharz jest Węgrem. Cholipka, człowiek naprawdę uczy się empatii podczas takiej pracy. Jak słyszę od tych Syryjczyków jak wygląda życie w Damaszku (stolica Syrii) to jest naprawdę szok. Prąd jest przez kilka godzin dziennie, Internet tylko mobilny, dziennie zarabiają po 15Euro, w sklepach chleb jest co 2-3 dni, wszędzie wojna. Mi jako Europejczykowi z tej „gorszej” Europy się to w głowie nie mieści – a u nich to codzienność. Naprawdę, budzi się w człowieku współczucie gdy słyszy się takie historie.
A co do mojej pracy, to jestem całkiem zadowolony. Chyba najbardziej lubię obsługiwać konferencje – tam nie trzeba biegać z tacą i nie trzęsą mi się ręce. Praca polega na przygotowaniu sal konferencyjnych: Zebraniu pustych butelek i brudnych szklanek, odpowiednim ułożeniu stołów i krzeseł, ogólnie rzecz biorąc przygotowanie sali pod kolejną konferencję lub spotkanie. Podczas takiej pracy mogę sam sobie wszystko rozplanować, ułożyć sobie czas przerw, zrobić wszystko po swojemu – lecz zgodnie z wytycznymi. Podoba mi się to. Mniej podoba mi się natomiast praca z Arno – gościem przez którego znalazłem tą robotę. Jest mega denerwujący. Ciągle gada od rzeczy. No serio, japa mu się nie zamyka. W pewnym momencie się go nawet nie słucha, tylko przytakuje kiedy nagle z rękawa wyciąga teorie spiskowe. Na szczęście kierownik konferencji Malek jest o wiele lepszy od grubasa i miło się z nim pracuje.
Na początku bardzo dużo pracowałem w restauracji. Pracowałem tam jako kelner, jak również jako barback. Tutaj głównie praca opiera się na dostarczeniu jedzonka do Gości i zapewnieniu im jak najlepszej obsługi. Trzeba czasem wynieść puste butelki do magazynu, czasem podać oliwę i oliwki z chlebem, czasem usadzić gości i zebrać zamówienia, czasem przynieść im jedzonko, zebrać puste talerze i zastawić od nowa stół. Taki klasyczek. Chyba najwięcej czasu spędziłem na nauce składania serwetek. Nie wiem dlaczego, niewyobrażalnie trudno jest jakoś dobrze to ułożyć. Zazwyczaj jest spokój i nie ma co robić, ale jak nagle zleci się fala gości to aż ciężko w cokolwiek ręce włożyć. Na szczęście szef restauracji Stefan jest mega w porządku gościem i na wszystko reaguje bardzo spokojnie. Nawet pożartować z nim można. Serio zabawowy gościu z niego.
Ostatnie stanowisko na jakim do tej pory byłem to barman. Tutaj zdecydowanie dzieje się najwięcej. Rainer jest tu kierownikiem i nie wiem czy jest ktoś na tym obiekcie z większą wiedzą na temat baru od niego. Chłop mimo że ma problemy z nogą naprawdę zasuwa jak Bolt po krysztale z Kościerzyny. Zawsze jest mega miły i pomocny, choć czasem jak jest w transie pracy wygląda tak jakby miał zaraz komuś (np. mi) dać w pysk za zbyt wolną pracę/błędy. Na barze pracuje również Niklas – chłopak w moim wieku który po skończeniu zawodówki (albo technikum idk jak się to tłumaczy na polski. Jak coś to matury nie ma) od razu poszedł do pracy i w tym został. Chłop nienawidzi jak ktoś mu wchodzi w jego królestwo. W sensie, nie żeby był niemiły czy coś. Jest mega spoko. Tylko nie lubi jak ktoś się mu plącze pod nogami (tutaj pojawiam się ja :D). Ogólnie bar jest bardzo wymagający. Trzeba mieć oczy dookoła głowy, dużo latać z tacą, znać receptury i asortyment, po prostu wszystko wymienione wyżej plus dodatki związane ze specyfiką pracy. Bardzo lubię jak wiele się dzieje w pracy, choć tu czasem to przytłacza. Ale uczucie, które towarzyszy temu gdy już się wszystko zrobi jest nieziemskie. Taki kamień z serca. Taka ulga. Takie endorfiny i zjazd adrenaliny. Boskie uczucie. Właśnie ten dreszczyk emocji uwielbiam.
Jest jeszcze parę osób wartych wymienienia:
Tristan – Jest menadżerem całego zaplecza gastronomiczno-napojowego. Podobno bardzo miły gościu.
Frau Großhauser – Najpewniej kierowniczka całego obiektu. Wydaje się na miłą kobietę, ale ciotka mówiła mi żeby na nią uważać.
Caner – Turek urodzony w Niemczech, który robi Ausbildung (nie mylić z praktyką). Niestety, niedługo będzie odchodził. Szkoda, bo z nim załapałem najlepszy kontakt.
Fjolla (Wiola – nie Fiona) – Kobitka pracująca głównie na śniadaniach. To jedyna kobieta która pokazała mi co jak robić. Przemiła jest.
Margherita – Dziewczyna rocznik 01 pracująca na recepcji. Również jak reszta jest przemiła. Powiedziała że mam słodki (ruski) akcent.
No i to by było na tyle. Naprawdę, nie ma tu chyba osoby która by na mnie źle patrzyła. Czuję się tu cudownie. Goście mnie bardzo chwalą, Caner powiedział że świetnie wykonuję swoją pracę i żebym robił tak dalej. To naprawdę bardzo mocno podbudowuje poczucie własnej wartości. Serio, czuję się dobrze w tej pracy. Jedynie szczerze nienawidzę latania z tacą.